Do strony początkowej LPJ...

Piotr Müldner-Nieckowski

(Polski Tygodnik Lekarski: NOTATKI JĘZYKOWE)

 

KILKA UWAG

O KONSTRUKCJI PRACY NAUKOWEJ

 

Ponieważ niektóre prace nadsyłane do Tygodnika zawierają za mało wiadomości, są wyrywkowe lub przyczynkarskie, redakcja proponuje autorom, aby zamienili je na Listy do Redakcji. Taką formę publikacji stosuje we wszystkich znanych i ważnych czasopismach na świecie. W tym roku (1981) redaktor naczelny prof. Jan Tatoń zwołał kolegium redakcyjne, aby tę rzecz przedyskutować. Sytuację ułatwiły mu dwa czynniki: skład zespołu redakcyjnego, który jest nastawiony na nowoczesne i humanistyczne traktowanie nauki i zawodu lekarskiego oraz listy do Redakcji, a zwłaszcza doc. Jacka Juszczyka. Tygodnikowi bardzo brakowało działu żywej wymiany myśli i spostrzeżeń między czytelnikami, był pismem nieco scholastycznym i nie bardzo nadawał się do czytania w wolnych chwilach, na przykład dla odpoczynku. Lekarze często pracują ponad siły i jest zupełnie zrozumiałe, że wolą czytać kryminały i oglądać filmy w telewizji niż zagłębiać się w suche rozprawy napisane według klasycznego, skostniałego schematu. Formą artykułu przyjemnego i łatwego do przebrnięcia jest właśnie List do Redakcji.

Musimy przełamać pewne nawyki autorów, niechęć do publikowania prac, które "nie liczą się do wykazu na poczet doktoratu", a przede wszystkim intencje tych instancji naukowych, które takie artykuły deprecjonują i administracyjnie obniżają ich wartość naukową. Gdybyśmy chcieli je zakwalifikować jako "publikacje do doktoratu", to trzeba by było je umieścić w następującej hierarchii: praca oryginalna lub kliniczna; praca kauzaistyczna; praca poglądowa lub dyskusyjna; list do redakcji zaopatrzony w tytuł, który sugeruje, że list zawiera wiadomość istotną dla nauki; recenzja i inne drobne artykuły; list do redakcji bez tytułu.

To zestawienie nie uwzględnia oczywiście rozmaitych odchyleń, wariantów, rodzajów zależnych od cech dziedzin medycznych i tak dalej, ale podkreśla istotną wartość Listu do Redakcji z tytułem. Piszę o tym tak wiele, ponieważ pierwsze doświadczenia z takimi listami wskazują na ważne możliwości, jakie uzyskują autorzy. Po pierwsze można wreszcie szybko docierać do publiczności lekarskiej ze swoimi drobnymi odkryciami, można uczyć innych codziennej spostrzegawczości zawodowej a nawet myślenia lekarskiego, można bez lęku zawiadamiać, że istnieje na niwie medycznej.

Po drugie można nauczyć się pisania. Dziwne to zjawisko: autorzy, którym odesłaliśmy prace do przerobienia na list, zmienili styl! Pierwowzór był nie do zniesienia, nudny, napisany okaleczonym językiem, gwarą pseudonaukową. List natomiast stał się żywo napisaną, ciekawą informacją, której lekarze tak bardzo łakną.. Na czym to polega, że ten sam pisarz, ta sama ręka potrafi tak odmiennie posługiwać się polszczyzną, jeśli tylko zabierze się jej wykształcony w latach pięćdziesiątych rygor "mieszczenia się w ramach schematu"? Czy autorzy sądzą, że w redakcji pracują sędziowie, którzy oceniają artykuły według nienaruszalnych zasad prawa "naukowego"? Czy może uważają, że to prawo dotyczy nakrochmalonego stylu? A może łączą nienaruszalność budowy pracy? Trudno na to odpowiedzieć jednoznacznie, wszak niektóre artykuły istotnie muszą zawierać wstęp, podrozdziały "materiał i metoda", "wyniki", "omówienie", "wnioski".

Ale proszę zwrócić uwagę na ten ważny szczegół, że to, co się dzieje wewnątrz podrozdziałów, nie musi być schematyczne. Nie powinno być takie, bo drażni i zniechęca. Ktoś, kto raz się zagłębił w naukę zwaną logiką, wie, że właśnie ta nauka nie znosi schematów. Brzmi to jak paradoks, ale tylko dla niewtajemniczonych. Logika bowiem posługuje się językiem, a język umożliwia niezliczoną liczbę odkryć. Dlatego mądrzy profesorowie zalecają swoim uczniom, aby próbowali pisać pracę tak, jakby pisali do kogoś miły, interesujący list, a nie teleks. Przecież łatwiej jest zaciekawić swoimi badaniami przez piękne podanie tekstu niż za pomocą "uczonych", zagmatwanych łamańców, żargonu i stereotypowych zwrotów. Czasami mi się wydaje, że autorzy nie myślą o tym, dla kogo piszą swoje artykuły, a jeśli już się nad tym zastanawiają, to wyobrażają sobie groźnego, złośliwego redaktora, naburmuszonego dziekana i siebie samego, to jest swój "wykaz prac na poczet doktoratu".

Piotr Müldner-Nieckowski

(wg Polski Tygodnik Lekarski nr 7, 19.04.1982)